Maj. Czas na wygłupy.
Był maj. Dłuższy weekend, więc jedziemy z kumplem nad jezioro. Ja na tylnym siedzeniu. Obok Córuś. Kobita z przodu, na fotelu pasażera.
Jest ciepło. W samochodzie woda, cola i piwo. Bezalkoholowe.
Dzieciątka wygłupy.
Droga prosta, czysta i bez wzniesień.
Noga na gaz. Samochód nabiera prędkości.
I nagle .... misiaki.
-A gdzie się tak śpieszymy, Panie kierowco. Będzie mandacik.
-Hau hau. No no no - wtrąciła się Córuś.
I zaczęło się.
Bagażnik w górę. Gaśnica. Trójkąt. Światła. Alkomat... aż cud, że nas nie zamknęli.
Moje wygłupy.
Pamiętam, że ja też zaliczyłem wpadkę, zawstydzając rodziców.
Była zima. Czas kolędy.
Po poświęceniu mieszkanie i zgarnięciu koperciny, księżulo opuścił nasze skromne progi. A ja w te słowa.
-Babcia tyle się narobiła zmywjąc podłogi, a proboszcz nawet butów nie zdjął! Tyle syfu nawniósł!
Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Zapraszam do śledzenia moich wpisów. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń